Piątkowy wieczór. Jacksa ogląda HP i IŚ cz. 1 na nowym telewizorze w 3D i zażera się ciastem malinowym. I nagle przychodzi. Uderza drzwiami i oknami, wdziera się w najgłębsze zakamarki świadomości, buzuje w mózgu. Tak, pan Wen. Przyszedł do Jacksy na randkę z Szaleństwem. Po filmie od razu chwyciłam laptopa i spod moich palców wyszło coś takiego. W końcu spełniam obietnicę i prezentuję Wam drugą część "Wyobraźni wariatki". Ostrzegam, naprawdę coś musiało być w tym Tymbarku. Nie wiem, czy kojarzycie wszystkie postacie, ale ja je uwielbiam <3 Jedno jest pewne: nie pisałam tego w pełni władz umysłowych, więc wszystko jest wytworem mojego chorego umysłu. Jeśli kogoś nie umieściłam w... poduszkowcu, niech się zgłosi. Od dłuższego czasu "czekało to" w moim łbie. Miłej lektury. Jeśli chcecie mieć czyste ekrany, nie jedzcie. Jeśli chcecie pozostać normalni, nie czytajcie. A jeśli chcecie się pocieszyć nadchodzącą szkołą i wyrwać z deszczowej rzeczywistości - zapraszam dalej.
Dla wszystkich moich cudownym czytelników i fanów oraz idoli. Bez Was bym nie przeżyła.
Lecę. Nie wiem czemu ani po co, nawet nie mam pojęcia z
jakiego powodu, ale lecę. Nagle moje stopy dotykają twardej ziemi, a lądowanie
nie jest przyjemne. Instynktownie przykucam, szybko wstaję i, prostując się,
dotykam pleców. Wyczuwam coś dziwnego. Bardzo. Spoglądam w dół i zauważam
skórzane, czarne buty oraz taki sam, przylegający do ciała, kostium. Z tyłu
natomiast natrafiam na kołczan pełen strzał. Z ramienia zwisa mi łuk, a włosy
mam związane, czego nie znoszę. Wydaje mi się to znajome.
Odwracam się, aby się rozejrzeć dookoła i nie natrafiam na
nic nadzwyczajnego. A może właśnie to, że nie ma tu nic dziwnego, sprawia, że to
miejsce wydaje mi się nienormalne? Staram się otrząsnąć. Od kiedy to ja mówię w
pierwszej osobie, na dodatek w czasie teraźniejszym?! Tfu! Nie chcę tego! I
znowu. Cholera, coś jest nie tak. Może nie powinnam jeść tyle pizzy i pić sztucznych
napoi przed snem? I nie oglądać „Igrzysk śmierci”, tuż po przeczytaniu
„Kosogłosa”… Chwila. Cofnij. Przed snem, a nie pamiętam, żebym się budziła.
Jeśli to znowu… I te Igrzyska…
- Już doszłaś do tego, gdzie jesteś? – dobiega mnie głos zza
pleców. Coś jest zbyt głęboki. O Roweno…
- Chyba tak – odpowiadam niepewnie i patrzę w szare oczy. –
Khan, co cię tu sprowadza?
- Chociażby to, że wrzuciłaś mnie do tej parodii
opowiadania! – wrzeszczy, a ja widzę jak kurczą się mięśnie na jego gardle. I
nie tylko.
- Masz ten kostium ZBYT dobrze dopasowany… Nie obrażaj się.
Jack musi jakoś wyglądać, a ty jesteś piękny. – Wydaje się być trochę
udobruchany. – Powiesz mi, o co tu chodzi? Kapuję już, że to znowu mój świadomy
sen, ale jest zupełnie inny niż poprzedni… Przede wszystkim: GDZIE JEST JOHNNY?
- Uspokój się, Wariatko. To są Igrzyska. Jesteś jednym z
dwudziestu czterech trybutów, tyle że teraz nie ma podziału na dystrykty i jest
znacznie więcej chłopaków…
- A to dlaczego? – pytam buntowniczo.
- Nie wyżywaj się na mnie! Może dlatego, że masz obsesję na
punkcie dużo starszych facetów?
- Uspokój się, bo ci laczki spadną…
- Nie noszę KLAPEK!
- Uczysz się od Julki, czy co? – mruczę. – W starszej wersji
nosiłeś! A teraz gadaj, gdzie Johnny i jak się stąd wydostać!
- Uhhh… - wzdycha i masuje sobie skronie. – Musisz nas
zabić, zastrzelić z tego tam kijka z żyłką.
- Z łuku? – pytam zdziwiona.
- Możliwe. U nas w przyszłości nie ma czegoś takiego. Wolę
lasery i takie tam. A wiedziałaś, że…
- STOP. Co będzie, jak was zastrzelę?
- Gdy wygrasz Igrzyska, dostaniesz koronę i… znacznie
więcej. – Uśmiecha się sugestywnie. Dobry znak.
- Ciebie też muszę zabić?
- Niestety.
- Merlinie… Za ładny jesteś. No dobra, masz – mówię, napinam
łuk i strzelam. Pierwsza strzała chybia.
- Może podejdź bliżej?
- Nie pouczaj mnie jak zabijać ludzi! – krzyczę. – Tak ci
spieszno do śmierci?
- Nie, ale do wyrwania się z twojej wyobraźni jak
najbardziej. Pełno tu strasznych rzeczy. Ze mną też – wzdryga się.
Strzelam ponownie, aby go uciszyć i tym razem trafiam w
pierś opiętą czarną koszulką. Szkoda takiego ciała, ale trudno. Czeka na mnie
Johnny!
Khan pada na ziemię, ale, ku mojemu zdziwieniu, zmienia się.
Parskam śmiechem, gdy widzę, że staje się lalką. Coś takiego! Chwytam go i
przypinam do pasa. Postanawiam iść przed siebie.
Ruszam krętą ścieżką w stronę najbliższej masy drzew.
Przeważnie w takich miejscach ludzie się chowają, to normalne, prawda? No
dobra, u mnie w życiu nic nie jest normalne. Z zamyślenia wyrywa mnie szelest
krzewów. Podchodzę bliżej. Ku mojemu zdziwieniu, zauważam dwie brązowe
czupryny. Chowam na chwilę łuk.
- Chłopcy, co wy tu robicie?
- Cóż, ja przyszedłem tu z odmętów twojej wyobraźni i jak
zwykle byłem sobie piękny, gdy ten dziki… - Daryl chrząka. – Człowiek podszedł
do mnie od tyłu z kuszą.
- Bo zachowujesz się gorzej od zombie! „Patrzcie, jaki
jestem śliczny, nazywam się James Maslow i…”
- Daryl. – Mierzę go wzrokiem. Ma na sobie koszulę bez
rękawów i skórzaną kamizelkę. – Gdzie zostawiłeś motor?
- Kawałek dalej – pokazuje głową. – Wokół pełno sztywnych. Ale
przynajmniej dzięki tobie mam mnóstwo strzał do kuszy.
- Ja nikogo nie widziałam. A, zaczekaj. – Zwracam się do
drugiego chłopaka. James jest ostrzyżony, ale nadal wygląda świetnie. I ma
skórzaną kurtkę. – Kochanie moje, przykro mi, ale muszę cię zastrzelić.
- Ale nadal będę dobrze wyglądał? – pyta z niepokojem.
- Jak zawsze – odpowiadam ze śmiechem.
- Poczekaj. Zdejmę T-shirt – mówi i uśmiecha się, po czym
zdejmuje koszulkę. Wzdycham, celuję w niego i strzelam. Laleczkę przypinam do
paska.
- Bałwan – mamrocze Daryl.
- Daj mu spokój. A teraz oddaj kluczyki do motoru.
- Muszę?
- Nie tryskaj tak entuzjazmem, bo zawału dostaniesz – mruczę
i wyciągam rękę. Wkrótce dostaję kluczyki i chwilę później Daryl dołącza do
Jamesa i Khana.
Trzech z głowy. Rany, ile się trzeba napocić, żeby dotrzeć
do Johnny’ego… Ale mam motocykl! Mija chwila i wyobrażam sobie siebie w mojej
kochanej ramonesce. Moment i już mam ją na sobie. Do tego niebieska bandanka i
gotowe – mogę wskoczyć na motor. Podchodzę bliżej, gdy zauważam postać siedzącą
na maszynie – coś cudownego. Na (teraz już moim) motocyklu siedzi Adam Levine.
Rzucam się na niego i tulę przez jakieś piętnaście minut, a on nie może się
wydostać – w końcu to mój sen. Odsuwam się na chwilę, aby lepiej mu się
przypatrzeć. Jest ubrany jak w teledysku do „Misery”. Dopiero po chwili zdaję
sobie sprawę, że wstrzymuję oddech.
- Nie tobie jednej zaparło dech – mówi, a mnie przechodzi
dreszcz na dźwięk jego cudownego głosu. Coś niesamowitego!
- Dziwisz mi się? – unoszę brew. – Adam, jesteś przesłodki,
ale zejdź z mojego motocykla.
- Nie jest twój. Widziałem jak jeden facet nim jechał.
- Mam kluczyki. – Macham mu nimi przed nosem. – Ale mogę cię
nim przewieźć kawałek. Na razie cię nie zabiję, ale mnie pocałuj, co ty na to?
– szczerzę się jak nienormalna. W sumie, nic nowego.
- Nie mam za bardzo wyboru. Dobra, chodź tu – mówi i
przyciąga mnie do ciebie, widzę jego liczne tatuaże na rękach, piersi…
Merlinie, on jest świetny! Otula mnie jego zapach, zatracam się w smaku jego
ust… Mistrzu, więcej!
Gdy przerywa, wrzeszczę jak szalona – nie chcę kończyć. Z rozpaczy strzelam do niego z łuku i
przypinam do paska – zajmę się nim w innym śnie. I już nie odpuszczę.
Odpalam motor i jadę przed siebie. I tak na kogoś trafię.
Dostrzegam dym, pewnie z ogniska. Podjeżdżam bliżej, ale chyba nikt mnie nie
słyszy. Wyłączam silnik, poprawiam kurtkę i podchodzę bliżej. Zza krzaków mnie
nie widzą, za to ja ich doskonale.
Przecieram oczy ze zdumienia. Wzrok mój wręcz pochłania Indianin
tańczący wokół ogniska. Znam go. Znam i niedawno nawet go widziałam. W kinie.
Mój kochany Tonto, wisi u mnie na drzwiach! Nie mam siły, nie dam rady go zabić.
Jest po prostu zbyt… perfekcyjny? Tak, to dobre słowo. Nagle dobiega mnie głos.
Inny, raju. To znowu oni?
- Skąd to masz? – pyta sceptycznie Julka, wskazując na
pistolet za pasem Tonto.
- Zrobiłem wymianę.
- Z martwymi?
- Była okazja – odpowiada poważnie, a ja prawie parskam
śmiechem. A co mi tam, przyjdę do nich. Ale najpierw…
- Monika! Jak mogłaś, hobbicie jeden, nawet nie napisać
przez wakacje? Idziesz na pierwszy ogień! – krzyczę do małej postaci siedzącej
obok Roberta. W biegu wyciągam strzałę i strzelam – szybko się uczę, bo
trafiam. Tej lalki nie przypinam, za to podaję chłopakowi. – Trzymaj i ciesz
się. Przykro mi, ciebie też muszę zastrzelić, Robert.
- Spoko, ja i tak nie wiem, co tu robię – zapewnia, drapiąc
się w głowę, a ja szybko strzelam. Jego też nie przypinam, a co!
- Znowu jesteśmy w twoim śnie, Bananku? – szczerzy się
Julka.
- Niestety. Dominika, to jak, uciekamy do Włoch przez
Francję?
- Jasne – potakuje. – Nowy plan lekcji tak mnie przeraził,
że… szkoda gadać – macha ręką.
- A ty co się wyjątkowo nie odzywasz? – pytam Kirę, a ona
wzrusza ramionami.
- Nie mam ochoty cię irytować. Potraktuj to jako prezent na
Święta.
- Na przyszłe czy za przeszłe?
- Już za każde.
- No wiesz co! Wysoko cenisz sobie milczenie.
- Wiesz, podobno jest złotem i…
Nie wytrzymuję i strzelam do niej. Dominikę też załatwiam,
prawdziwa i tak się o tym nie dowie. Chociaż w sumie… Cholera, pewnie to
przeczyta!
- Ej, ja też chcę! – burzy się Julka.
- Chcesz szybko zginąć? – pytam zdziwiona.
- Wolę to, niż przebywanie w twojej wyobraźni. Widziałam co
wyobrażasz sobie przed snem i… - Nie dokańcza, bo, trafiona strzałą, zmienia
się w lalkę. Tonto spogląda na mnie zamglonym wzrokiem.
- Uciekać?
- Nie, nie uciekaj. Nie mam serca cię zabić. Pójdziesz ze
mną? – pytam, a on szybko przytakuje. – Dasz mi pobawić się zegarkiem?
Patrzy na mnie zdziwiony, ale podaje mi go. Jest piękny,
misternie zdobiony i taki, jaki zawsze chciałam mieć.
- Wymiana? – pytam. Przytakuje, a ja w zamian całuję go w
usta. Taka rekompensata musi mu wystarczyć, a mnie w pełni zadowala. Po chwili
chwyta mnie za rękę i idziemy razem przez las. W pewnym momencie słyszę dziwny
okrzyk. Odwracam się i prawie pękam ze śmiechu. – Haymitch! Co ty tu robisz?
- Przyszedłem do ciebie, skarbie – odpowiada z uśmiechem, po
czym pociąga łyk z butelki i czka.
- Jest jeszcze ktoś z tobą?
- Jasne. Chodźcie tu, Carmen czeka na was! – macha ręką i
szczerzy zęby obłudnie. Poprawia blond włosy i wskazuje za siebie.
- Cinna, Peeta! Kocham was! – krzyczę i ściskam mocno
każdego z nich. Oni nie protestują – oczywiście nie mogą.
- A gdzie Katniss? – pyta syn piekarza.
- Dałbyś sobie z nią spokój! Nie lubię jej – Peeta tylko
uśmiecha się smutno, a mi robi się go żal, więc strzelam do niego, a lalkę
przypinam do paska.
- Nie dziw mu się. Przecież będzie miał dzieci z Katniss!
- Cinna, a wiesz, że powinieneś już nie żyć?
- …
- Nie rób takiej miny. Jesteś słodki i cudowny, ale… -
Szybko dołącza do kolekcji lalek.
- Mnie zostawiłaś na sam koniec, skarbie? Cóż za zaszczyt.
Taka dygresja: pasujecie do siebie z tym Indiańcem.
- Dzięki, Haymitch. Jesteś bardzo miły na ten swój irytujący
sposób. Na razie!
Blondyn bierze łyk bimbru i po chwili staje się lalką,
również ją zabieram. Odwracam się w stronę Tonto, lecz dostrzegam tylko małą zabawkę,
jednak wciąż śliczną.
- Co do…
Drogę nagle zastępuje mi wampir. I to nie byle jaki wampir.
- Barnabas! Marzenia się spełniają!
- Uspokój się!
- Ale dlaczego wyssałeś Tonto? – pytam z naganą w głosie.
- To są Igrzyska, więc…
- Chodź do mnie! – przytulam go mocno, obejmuję i… Zresztą,
wiecie sami. Często sobie to wyobrażam przed snem, może omińmy tę scenę? No
dobra, sceny. Duuuuużo scen.
Po wszystkim przytulam się znowu do Barnabasa. Z racji tego,
że to sen, w ogóle nie jesteśmy zmęczeni. Coś cudownego. Ale Johnny w swojej
pięknej osobie czeka.
- Idziesz ze mną? – Nie odpowiada. Nie dziwię mu się. Mimo
to rusza ramię w ramię ze mną. Wychodzimy z lasu i trafiamy na rozległy
budynek, również mi skądś znany. No tak. Szpital. Podchodzimy bliżej, na
parking i natrafiamy na zdenerwowanego mężczyznę.
- Cholerna Cuddy! Znowu przesunęła mi dalej miejsce
parkingowe! Odegram się na tym jej pacjencie, jak mu tam? Aaa… Grape czy coś
takiego. Łatwizna i…
- House! Gdzie się podziała twoja laska z płomieniami?
- Laska? – obraca się w naszą stronę, widzę jego
ponadtygodniowy zarost. – Zrobiła swoje i wyszła, jak zwykle. Dzisiaj chyba też
zadzwonię, tym razem po inną… Płomienie były, gorąca jest, chociaż Cuddy
ostatnio…
- A gdzie moja kochana Trzynastka? – pytam. Barnabas patrzy
na mnie zdziwiony. Przewracam oczami.
- Kości policzkowe. Czy tylko ja zauważyłam jakie ma
cudowne?!
- Właśnie przyjechała – House wskazuje laską i próbuje się
wycofać, jednak szybko załatwiam go strzałą i przywieszam do paska. Podchodzę
do wysokiej brunetki i obejmuję mocno, marzenia jednak się spełniają!
- Yyy… Owszem, jestem bi, ale my się chyba nie…
- Ja znam cię bardzo dobrze – przerywam, nie puszczając jej.
– Oglądałam wszystkie osiem sezonów. Jak mogłaś później odejść?! – warczę.
- Przepraszam, ale ja…
- Umierasz, wiem. W takim razie korzystaj z tego życia!
Prześpij się z House’em albo chociaż Chase’em! Tak długo na to czekałam i nic…
- Hmmm… W sumie ten blondynek nie jest zły…
- Widzisz! W jednym z odcinków ci to zaproponuje, to się w
końcu zgódź! A teraz wybacz, ale Johnny wciąż czeka – mówię i strzelam do niej,
a potem przypinam do paska. Mam już niezłą kolekcję. Odwracam się do Barnabasa
i uśmiecham. – Zmieniłam tok serialu! Teraz na pewno House skończy inaczej! Czuję
się taka spełniona i…
Barnabas skutecznie mnie ucisza. To dziwne, bo w sumie to
mój sen i powinnam nad tym panować, ale… Widać podświadomość chce mi coś
przekazać, a ja nie mam nic przeciwko.
Otwieram na chwilę oczy i ze zdziwienia krzyczę. Barnabas
wysuwa kły w stronę… Marli.
- Co ty tu robisz?!
- Umieram. Cycek mi gnije – żali się, a ja nie mogę oderwać
od niej wzroku. Jest zbyt perfekcyjna.
- Gdzie masz Tylera?
- Znowu gdzieś się zaszył, ostatnio chyba nieźle sfiksował
i…
- Marla, kocham cię, ale musisz dołączyć do reszty – mówię,
jednocześnie wskazując na lalki. Kiwa głową, owiewa mnie dymem z papierosa i po
chwili do nich dołącza.
- Na czym to my… - odwracam się do Barnabasa, ale widzę
tylko jego mniejszą podobiznę. Zabieram go z żalem. A było nam tak dobrze…
- Moja kolej na zabawianie cię, kochanie – słyszę podpity
głos i aż zaciskam dłonie w pięści, aby się na niego nie rzucić. – Kiepsko temu
twojemu kochasiowi idzie walka z piratem.
- No nie wiem… - szepczę nabrzmiałym od napięcia głosem. –
Zabiłeś go, czyli teraz ty jesteś moim… kochasiem
– oznajmiam i uśmiecham się szyderczo. Jack wygląda na uradowanego. – Panie
Sparrow, jest pan jak zwykle czarujący.
- Powtarzaj to sobie, kochanie. – Uśmiecha się rozbrajająco.
Nie wytrzymuję i mam powtórkę z rozrywki – o tym też NIE chcecie czytać.
W końcu, gdy leżymy na trawie, przypominam sobie ostatni sen i
Umbridge… Ta różowa landryna jest paskudna. Dlaczego nie rozszarpały jej
centaury?! Ale nagle coś do mnie dociera. Zgodnie
z Dekretem Magicznym Numer Trzysta Trzynaście świadomy sen nie może trwać
dłużej niż pięć godzin. Zerkam na zegarek, który znikąd pojawia się na moim
nadgarstku. Cholera! Minęły już trzy godziny, a przecież jeszcze chcę się
spotkać z Johnnym i zostało mi pięciu trybutów!
- Jack, zbieramy się! – krzyczę i szybko się ubieram. – Mamy
sprawę do załatwienia, nie marudź! – Protestuje, ale wpadam na pomysł. – Chodź,
poszukamy tego magazynu rumu, który sobie wyobraziłam…
Zrywa się jak oparzony, a ja zaczynam się śmiać. Nagle czuję zimną
dłoń na ramieniu. Od razu wiem, do kogo należy.
- Snape, masz tendencję do pojawiania się w moim snach. Czy ja o
czymś nie wiem? – unoszę brwi. Uśmiecha się do mnie sarkastycznie. – Jak z
Granger?
- Rzuciłem ją. – Mam ochotę go zamordować. Jak on mógł zostawić
Hermionę?! – Ale za to mam ją – mówi i wskazuje na kobietę o czarnych,
kręconych lokach. Oczy wyłażą mi z orbit.
- Bellatrix?! Rzuciła Voldemorta dla ciebie?!
- Czarnego Pana. Tak jakoś wyszło – rzuca i odgarnia czarne,
tłuste włosy z czoła.
- To… to… SUPER! – krzyczę, wniebowzięta. – Jest o was tak mało
fanficków, a tworzycie taki HOT paring…
- Zabiłam Syriusza Blacka! Zabiłam Syriusza Blacka!
- Wiem, Bello – mówię, uśmiecham się i przytulam ją i Severusa.
Mistrz Eliksirów zachwycony nie jest, chociaż… wyobrażam sobie, że jest, a po
chwili klęka i zaczyna śpiewać.
- „Jej piękne czarne oczy, śnią się czarne oczy, ich nie
przeooooooooczysz… Wiem, że nieeeee!”
- Snape, ja mam brązowe oczy…
- …
- Nie patrz tak na mnie!
- Chciałem być romantyczny – warczy. Po chwili od tyłu obejmuje go
jakaś kobieta. Blondynka. Moje oczy rozszerzają się jeszcze bardziej.
- To… to…
- Bardzo elokwentne – zauważa Snape.
- Pani Rowling! – krzyczę. – Podpisze mi się pani na ręce? Na
czole? Gdziekolwiek!
- Jasne, jasne – uśmiecha się. Dopiero teraz moje trybiki w głowie
zaczynają szybciej trybić.
- Zaraz… Rowling i Snape? Czy ja o czymś nie wiem?
- Raczej nie pamiętasz – zauważa pisarka. Przypomina mi się wideo,
które oglądałam, gdy zabłądziłam na YouTube. O Merlinie… Było właśnie o Snapie
i Rowling!
- Złe rzeczy oglądam… - mruczę, wyjmuję strzałę i celuję z żalem w
Bellę, która właśnie skacze i śpiewa coś o rychłej śmierci. Potem trafiam w
Severusa i jego… nową dziewczynę? Uznajmy tak na potrzeby czytelników. Zbieram
lalki i przypinam do paska.
- Gdzie ten cholerny rum? – słyszę wołania Jacka.
- Jeszcze kawałek – odpowiadam.
Idziemy, idziemy i idziemy, ale nie natrafiamy na żadnego trybuta.
Zaczyna się robić strasznie – czas mi się kończy. Po chwili doznaję olśnienia.
No jasne! Wystarczy, że ich sobie wyobrażę. Kogo wybrać? To może…
- Hej, Car! Jestem Iron Manem i jestem specjalny, wyjątkowy i
cudowny. Chcesz moje okulary?
- Ha! Bob Downey. No ciebie to się nie spodziewałam.
- A kogo niby chciałaś? – pyta obrażony.
- Może mnie? – słyszę głos, który na początku należał do kogoś
innego.
- Benedict? Cumberbatch mnie odwiedził, ha! – skaczę z radości. –
Jack… Jack, chodź go zobacz!
- Jacka nie ma – oświadcza Robert. – Musiałem go załatwić, bo
wiem, że nie dałabyś rady.
- To fakt, za śliczny jest. Ale wiesz, że za to ja muszę zabić
ciebie? – kiwa głową, a ja strzelam i przypinam go do paska, razem ze
Sparrowem, którego odnajduję niedaleko. Biedak, nie napił się tego rumu.
Zrekompensuję mu to następnym razem.
- Zostaliśmy tylko ty i ja – mówi Ben.
- Nie da się ukryć. Przykro mi, Benny, pogadałabym z tobą, a nawet
coś więcej, ale… Moją największą miłością jest Johnny i nic na to nie poradzę.
- Rozumiem – mówi. – Ale weź na drogę to. – Całuje mnie w
policzek. Na bokserki w cętki Helgi, Benedict Cumberbatch mnie całuje!
Z żalem odsuwam się od niego i strzelam z łuku. Dołącza do reszty
moich ukochanych bohaterów. W tym samym momencie rozbłyska jasne światło i
czuję, że nie mogę się poruszyć. Po chwili odzyskuję świadomość w nowoczesnym
poduszkowcu. Jedyne, co mnie niepokoi, to ściany obwieszone plakatami
Helloween. Nie, to nie może być prawda…
A jednak. Człowiek Lajk podchodzi do mnie i szczerzy się. Chociaż
jest dużo niższa, we wzroku ma coś dziwnego, dzikiego. Przełykam ślinę, ale
udaję opanowanie.
- Psychopatka spotyka socjopatkę, miło mi – podaje rękę, ale ja
nie ruszam się z miejsca.
- Wysoko funkcjonującą socjopatkę – warczę.
- Niech ci będzie – mówi i macha ręką. – A więc wygrałaś Igrzyska?
Szybko ci poszło, nie powiem.
- Kiedy dostanę nagrodę?
- Co ci tak spieszno?
- Bo Johnny.
- Ach, Dżony. Dżony jest fajny.
- Nie ciesz się tak. Snejp jest teraz z Rowling, zdradza cię. A i
powiedział mi, że jednak ma czarną pościel, zombiaku – wysuwam język, robię
obrót i kopnięciem wypycham Jokera z poduszkowca. Spada, ale wciąż się
szczerzy.
- Brawo! – słyszę oklaski i dostrzegam wszystkich, którzy
pochwalają „To tylko iluzja…” Jest Rickmanicka, Honeyed Girl, Moore, Wredna
Zołza, Green Asiolud, Gisia, Accio, Ronnie, Hermiona Granger, Z., Julla, Avada,
Lili Potter, Mój Prywatny Pięciopak, pełno Anonimów – słowem, ludzie, którzy
odważyli się skomentować. Oklaski dla nich płyną z głośników z sufitu. Chyba są
ode mnie. Kłaniam się i w tym momencie lądujemy.
Wysiadam przez drzwi, a za mną podąża korowód czytelników. Gdy
tylko staję na płycie lotniska, otacza mnie kordon ochroniarzy, a wokół tłoczą
się rozhisteryzowani fani. Nie wiem, czy wszyscy są moi, ale wrzeszczą takie
hasła jak „Michael Jackson niewinny!”, „Barnabas – masz długie palce” czy
„Severus, pokaż nam bokserki!” Zatyka mnie ze śmiechu, a Rickmanicka klepie
mnie w plecy.
- Już mi lepiej – mówię. – Dzięki.
- Musiałam. Cóż bym zrobiła bez mojej bety? – szczerzy się.
- Pisała „wierzę” przez „ż” – odpowiadam i śmieję się. W końcu
przedzieramy się do wielkiego budynku, gdzie jest pusto. Trafiam w ręce
stylistów i tak przygotowana wychodzę na scenę. Widzę mnóstwo ludzi, którzy
klaszczą, krzyczą i śmieją się. Siadam na czerwonym tronie, a z głośników
rozbrzmiewa piosenka The Temptations – „Treat Her Like A Lady”. Uśmiecham się i
dostrzegam kątem oka wysokiego bruneta, który wchodzi na scenę z koroną. Wkłada
mi ją na głowę i przypatruje mi się wielkimi, sarnimi oczyma. Uśmiecha się, a
ja wręcz rozpływam się z przyjemności. Zaczyna mówić.
- Ludu Wyobraźni! Carmen Brown, pod pseudonimem Jacksa, o imieniu
Klaudia, nazwisko K-piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiip, wygrała Igrzyska Absurdu!
Okażcie jej szacunek, a mi współczucie, albowiem moje serce właśnie stanęło w
Pierścieniu Ognia!
- Szczęśliwych Absurdalnych Igrzysk! I niech Szaleństwo zawsze wam
sprzyja! – wrzeszczę, wstaję i całuję szczęśliwego Johnny’ego, który smakuje
tak, jak zapamiętałam. Pstrykam palcami i opada kurtyna, która nas zakrywa.
Zostajemy sami.
Po godzinie słyszę gong, który oznajmia, że kończy mi się czas.
Wpatruję się w niego i całuję go jeszcze raz na pożegnanie.
- Będę czekał, jak zwykle.
- Przez te wszystkie lata? – pytam w szoku.
- Zawsze – mówi. W tym samym momencie rozpływa się niczym mgła, a
ja ponownie budzę się we własnym łóżku. Znowu patrzę na plakat Jacka Sparrowa,
na nowy plakat Tonto, omiatam wzrokiem cały pokój, tak bardzo mój. Widzę płyty
Jacksona, nowiutki gramofon, stertę książek i zeszyty do szkoły. Patrzę na
bałagan na podłodze i wyłączony telewizor. Rzucam się ponownie zrezygnowana na
łóżko i mówię:
- Koniec z Tymbarkiem. Na serio, już nigdy nie tknę kropelki.
KONIEC
Wystąpili:
Carmen Brown alias Jacksa
Johnny Depp
Benedict Cumberbatch
Khan
Adam Levine
Daryl Dixon
Dr Gregory House
Dr Remi Hadley alias Trzynastka
Marla Singer
James Maslow
Kapitan Jack Sparrow
Barnabas Collins
Tonto
Peeta Mellark
Cinna
Haymitch
J. K. Rowling
$everus $nape
BellatriX Lestrange
Robert Downey Jr.
Julka
Robert
Kira
Dominika
Hobbit, zmienione na ohydny ork
Joker
Rickmanicka
I inni