niedziela, 18 sierpnia 2013

Idziemy na plażę!

Wczorajsza pogoda była wręcz wymarzona na plażowanie. Średnio lubię upały, piasek, który potem mam dosłownie wszędzie i zimną wodę w naszym Bałtyku, ale... Stęskniłam się za znajomymi, z którymi miałam się spotkać, ale też zauważyłam, że w tym roku nie kąpałam się w morzu w Polsce. Trzeba było temu zaradzić! :D Zwłaszcza, że miesiąc wcześniej wybraliśmy się na plażę do Sopotu, ale pogoda była paskudna. Tym razem niebo było czyste.
W tym wypadku wczoraj wstałam baaaardzo niechętnie o 8:20, zjadłam śniadanie, a tata zawiózł mnie na dworzec. A właśnie, kupił nowy motor! Honda Shadow, biała ze srebrnym, jak dla mnie bardzo ładna i pięknie brzmi. Znacznie lepsza od poprzedniej Yamahy Virago. W każdym razie kupiłam bilet i pociągiem wyruszyłam do Gdańska, gdzie miałam się spotkać z Dominiką. Ja jednak wcześniej miałam jeszcze coś do załatwienia ;)


Uwielbiam jeździć co roku na Jarmark Dominikański, zawsze było to kilka razy, wczoraj zawitałam tam dopiero drugi raz w te wakacje. Kocham chodzenie po ulicy Długiej i innych alejkach, gdzie zawsze znajdę coś ciekawego dla siebie. Wczoraj, z racji tego, że dostanę w końcu upragniony gramofon, a jarmark dzisiaj się kończy, wyruszyłam na poszukiwanie płyt winylowych. Kupiłam dwie, na jarmarku są stosunkowo tanie: La Toyi Jackson i The Temptations. Zaskoczyło mnie, gdy okazało się, że moja mama również jest fanką La Toyi (ja osobiście ją lubię głównie ze względu na to, że jest siostrą Michaela ;)). Natomiast o The Temptations dowiedziałam się z biografii MJ'a napisanej przez jego brata Jermaine. Gdy ją skończę, napiszę o niej więcej. Co jednak mnie zdziwiło, to to, że płyta zespołu nie jest czarna, ale biała. Nie wiem, czy to miał być przytyk do koloru ich skóry, ale jakoś mnie to rozbawiło. Za to natrafiłam jeszcze na prawdziwy skarb: bransoletkę ze znakiem Insygniów Śmierci!


Dotąd nigdzie żadnych nie widziałam, nie licząc oczywiście internetu. Dlatego byłam zaskoczona, gdy szłam sobie jedną z alejek, a mój wzrok napotkał znajomy symbol. Sprzedawca nawet nie wiedział, co to oznacza. Co prawda zapłaciłam za nią 15 złotych, moim zdaniem to przesada. Przecież to kawałek metalu i rzemyk! Ale, trzeba przyznać, niecodzienny kawałek metalu. Znaczek ma jeszcze u góry pętelkę, więc mogę zrobić z niego kiedyś wisiorek.


W takim dobrym nastroju spotkałam się z Dominiką i razem pojechałyśmy zatłoczonym tramwajem do Brzeźna. Było bardzo gorąco i duszno, marzyłam już tylko o morzu. Gdy dotarłyśmy na miejsce, wszyscy już czekali, więc znaleźliśmy jakieś miejsce na plaży, blisko morza i się "rozłożyliśmy". Pochwaliłam się moją nową bransoletką, jako Potterhead byłam z niej bardzo dumna. I tu się popisała Julka, która niedawno wróciła z Maroko. Według niej, to jest symbol, który przypina się na klatce piersiowej jako broszkę. Jeśli jest po lewej stronie - kobieta/dziewczyna jest wolna, jeśli po prawej - jest mężatką. Teraz się zastanawiam, czy jeśli jest po środku, to dziewczyna jest zaręczona...? Nie znalazłam nic na potwierdzenie tej "tezy", ale jest to niewątpliwie ciekawe. Dla mnie to i tak jest symbol Insygniów. I kropka.


Nie obyło się bez wejścia do morza i rzucania we mnie meduzami (jeszcze mnie popamiętają!), których było całkiem sporo w pewnych miejscach, gry w Uno i moich spalonych od słońca pleców. Mam niestety dość delikatną karnację, więc prawie co roku się spalam, głównie za granicą. W tym roku nie było wyjątku.
Do tego krzyżówki i dużo rozmów w zasadzie o niczym. Ale to czyni wakacje takimi świetnymi!
Lubicie hiszpańską muzykę? Ja bardzo. Ni w ząb nie rozumiem słowa, ale jest bardzo przyjemna dla ucha. Na plaży zrobiono nam niespodziankę - ustawiono wielki podest, muzyka grała głośno z głośników, a ludzie tańczyli wraz z animatorami! Coś pięknego, nogi strasznie mnie bolały. Ucieszyłam się ogromnie, gdy puścili hiszpańską wersję "I Just Can't Stop Loving You" Jacksona. Do tego salsa, praktycznie na okrągło. Był nawet jeden Hiszpan, który uczył nas tańczyć, chociaż niewiele rozumiałam. Ale zabawa była świetna!
Po wszystkim wybraliśmy się na świderki i zaczęliśmy się zbierać. Zaszłam z Dominiką jeszcze na chwilę do Madisona i stwierdziłam, że muszę sobie kupić czerwone spodnie w kratę w Stradivariusie :D Koniecznie, piękne są! ;)


Do domu wróciłam zmęczona, ale zadowolona. No prawie, bo miałam tak głupio odjeżdżający pociąg powrotny, że nie zdążyłam kupić biletu w kasie, a następny wyjeżdżał dopiero za dwie godziny. Wskoczyłam więc do pociągu i poszłam kupić bilet do konduktora. Normalnie bilet kosztuje mnie 6 zł z groszami, zdawałam sobie sprawę, że będzie drożej, ale myślałam, że w dyszce się zmieszczę. A facet wyskakuje mi z 14 zł! No skandal, żeby tyle doliczać! I to tylko mi, kobieta za mną miała doliczone już tylko 4 zł. To jest niesprawiedliwe! Niech nasz rząd lepiej zrobi coś z naszą polską koleją, zamiast doliczać sobie pensję lub kłócić się znowu o nieistotne sprawy! I to nie tylko z cenami biletów, ale także z warunkami, w jakich podróżujemy, a nie są to luksusy. To nawet nie jest wygoda! Następnym razem w takim wypadku wracam autobusem, wyjdzie 8 zł. Wytrzęsie mnie, ale nie dam satysfakcji darmozjadom z kolei.
A teraz na zakończenie: półtora tygodnia temu skończyłam oglądać "Dr House'a". Rzadko płaczę, naprawdę, ale to mnie wzruszyło. Nie będę spoilerować, ale jeśli się przeżyje ten cudowny serial od początku do końca, wrażenia będą niesamowite. Oglądam teraz inne, ale Gregory na zawsze zostanie w moim sercu. Choć do życia zamiast miłości, bardziej niezbędny jest tlen.

sobota, 3 sierpnia 2013

Jeździec znikąd


19 lipca nie mogłam spać. A gdy już zasnęłam, to bardzo szybko wstałam. To był ten dzień, mój ukochany. Uwielbiam oglądać filmy z Deppem, najbardziej te nowe, w kinie. Dlatego w ten cudowny piątek ubrałam się jak najbardziej Deppowo, w stylu kochanego Johnny'ego. Nawet zrobiłam sobie przypinkę "I <3 JD". Mogłam iść do mojego Heliosa w Tczewie, zamiast tego umówiłam się z drugą adminką na mojej stronie Polscy fani Johnny'ego Deppa - Doną Aną (imię również Klaudia).
Akurat przyjechała na wakacje do Gdańska - jakże mogłabym odmówić? Wsiadłam w pociąg i pojechałam. A na miejscu byłam mile zaskoczona - trajkotałyśmy o NIM jak najęte. Kupiłyśmy bilety, rozsiadłyśmy się i... ja wyjęłam komórkę i oglądałyśmy (już na reklamach) gify, a potem... Wyjęła tablet! Widzowie musieli się już na wstępie przyzwyczaić do naszych wrzasków, bo zdjęcia były przeboskie!
Ale co ja miałam...? A tak. Jeździec. Coś pięknego. Może nie będzie to do końca obiektywna recenzja, ale po prostu... zakochałam się w Tonto.


Ten ciekawy Indianin zajmuje drugie miejsce na mojej liście najlepszych roli Johnny'ego, zaraz po kapitanie Jacku Sparrowie. Może dlatego, że też jest takim dziwakiem? Kto wie. W końcu reżyserem TLR jest Gore Verbinski, tam samo jak trzech pierwszych części POTC. I istotnie, pojawia się kilka aluzji do tej cudnej serii. Choćby taka, że kochany Tonto ma zegarek (Jack kompas), a jedna ze scen walki na pociągach wygląda prawie identycznie jak początkowa ucieczka Jacka w Piratach z Karaibów: klątwie "Czarnej Perły"! Uwielbiam takie smaczki, a to niewątpliwie dodaje uroku tej miłej opowiastce o Dzikim Zachodzie.


Moja pasja do czytania zaczęła się tak naprawdę, gdy miałam jakieś 8 lat, a tata zabrał mnie do biblioteki. Były wakacje, a mi nudziło się niemiłosiernie. Założył mi kartę i wcisnął w ręce "Szatana z siódmej klasy" i "Tomka na Czarnym Lądzie". Zakochałam się. Znowu. Chociaż w sumie był to chyba mój pierwszy raz. Cała seria o Tomku szybko poszła, potem był Pan Samochodzik. Zastanawiałam się: co dalej? I wtedy znowu wkroczył mój tata.


Jako że Tomek spotkał kiedyś Indian, tata polecił mi Karola Maja i tą tematykę. Przeczytałam chyba wszystko, co było o nich w bibliotece, tak to mnie wciągnęło. Za to moja mama była załamana, gdy zamiast "Cześć" albo "Dzień dobry" odpowiadałam "Howgh"! "Old Surehand" skradł moje serce. Była to bardzo, bardzo, bardzo gruba książka, którą zabrałam do Tunezji. Na lotnisku ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę, ale ja zatracałam się w tych tekstach. Fascynowały mnie zwłaszcza opisy niewzruszonych Indian, Apaczów, Czarnych Stóp, Komanczów, którym nie drgnął nawet jeden muskuł na twarzy, za to płakałam, gdy blade twarze zabijały bezsensownie bizony. Johnny ostatnio spełnił moje marzenia i przywrócił dziecięce fantazje.


Uroku Tonto dodaje fakt, że (jakkolwiek to dziwnie zabrzmi) ma ptaka na głowie. Karmi go, to jego przewodnik duchowy. Nadaje charakteru czerwonoskóremu, tak jak biało-czarne pasy na twarzy (skrycie uważam, że to hołd dla Tima Burtona). A kości policzkowe Johnny'ego... Cudowne! Zawdzięcza je swojemu dziadkowi, który pochodził z plemienia Czirokezów. Johnny jest więc idealnym Indianinem. A jego głos... Razem z Klaudią umierałyśmy na przyśpiewkach, które nucił Tonto, tak samo, jak gdy mówił słodko "Kemosabe". Od tamtej chwili mówię tak do mojego młodszego brata ;)


Ta nonszalancja Tonto zniewala kobiece zmysły xD A moment, gdy wchodzi po drabinie z miną "nie przeszkadzajcie sobie", kolokwialnie pisząc, rozwala system! Całe zachowanie Tonto, jego sposób wysławiania się, wiara w to, co robi, jest godne podziwu. Chciałabym mieć tyle odwagi, dowcipu i, nie kryjmy, inteligencji, aby mu dorównać. Bo mimo swojego słabego wykształcenia, uważam i głęboko wierzę w to, że Tonto, choć jego imię oznacza "głupi", jest mądrzejszy (a na pewno sprytniejszy i bardziej przyzwyczajony do życia na Dzikim Zachodzie) od tytułowego Jeźdźca Znikąd. W końcu wytropił Windigo.


Ogólnie rzecz biorąc, ten film to doskonała komedia z niewymuszoną fabułą dla całej rodziny. Psuje to fakt, że napisy dla dzieci za dobre nie są, a sama osobiście dubbingu bym nie zdzierżyła. Nie jest to jednak typowy western, dlatego uprzedzam, aby pod tym względem wiele nie oczekiwać. Jednak mnóstwo koni, pociągów, pościgów, intrygi i złoczyńcy oraz srebro - to wszystko cudownie współgra i nadaje pięknego klimatu filmowi. W pewnym momencie człowiek myśli, że to koniec - a tu niespodzianka, gra toczy się dalej. Taką sytuację mamy parę razy, po prostu tak mi to grało na uczuciach, że nie mogłam usiedzieć na miejscu! Muzyka również zachęci nawet najbardziej opornych.


Muszę też przyznać, że bałam się tego filmu. Tak, to nie jest literówka. Myślałam "Johnny, co ty wyrabiasz", że może teraz nie dać rady. Obawiałam się, że będzie to pierwszy film, który mu nie wyjdzie, a ja przyjadę z kina zawiedziona. Sytuacji nie poprawiało mnóstwo niepochlebnych recenzji w internecie. Do dziś nie rozumiem, dlatego tak ludzie o tym pisali! Mogłabym ten film oglądać w kółko!  W przyszłym tygodniu idę drugi raz, zabieram kuzynkę. Film jest zwyczajnie za świetny!


Na dodatek trafiłam na prawdziwą gratkę! Gdy wróciłam do Tczewa, wciąż oszołomiona cudownością filmu, zaszłam do kina. Z myślą "A co mi tam!" podeszłam do kasy i zapytałam o plakaty. A pan był tak miły, że dał mi identyczny jak u góry. Kinowy! Nie musiałam czekać, dawać numeru telefonu ani nic. Po prostu - magia Tonto! Było to zupełnie coś innego niż jak chciałam zdobyć plakat "W ciemność Star Trek" z Benedictem Cumberbatchem w Krewetce w Gdańsku. W końcu i tak go nie dostałam, chociaż męczyłam pracowników wiele dni. Dlatego już wiem, gdzie starać się o plakaty. A kochany Tonto patrzy na mnie miłym wzrokiem!


Dochodzi do tego jeszcze kochana Helenka. Umarłam, gdy mówiła tym cudownym głosem "poszło mi oczko w pończosze" <3 Jej noga jest fantastyczna! I znowu kochany Tonto: "Chcieć dotknąć"! Rola Heleny nie jest duża (właściwie nie powinno jej być na plakatach), ale bardzo przyjemna. Ruda całą swoją sobą jest niepowtarzalna. A gdy Tonto zamknął się u niej w klatce... Ach, scena ze skorpionami! Mistrzostwo! Latający koń, tego możecie się spodziewać! I do dziś jest dla mnie miłą zagadką jak Tonto uciekł z więzienia. Radzę się na seansie przygotować na dużo westchnięć dziewczyn (i nie tylko), gdyż Johnny cały czas jest bez koszulki!
Osobiście rozwalają mnie 2 cytaty Tonto o skakaniu:
"- My skakać.
- W pociągu są ludzie!
- Oni skakać. 
- Tam są dzieci!
- One też skakać."

i:

"- Skakać!
- W lewo? W prawo?
- Tak!"


Na koniec muszę jeszcze dodać, że film był na podstawie serialu, który Johnny oglądał w dzieciństwie. Marzył wtedy, aby być Tonto. Wniosek? Marzenia się spełniają, trzeba tylko o nie walczyć. Nie złapiesz gwiazdy, jeśli nie wyciągniesz po nią ręki. A wracając do serialu, Deppowi nie podobało się to, że Tonto jest jedynie pomocnikiem, dlatego bardzo chciał i zależało mu na tym, aby jak najbardziej rozwinąć swoją rolę. Został nawet "adoptowany" przez plemię Komanczów, a film przez nich pobłogosławiony. I spójrzcie wyżej: moim zdaniem mu się udało. Miliony ludzi pokochało Tonto, właśnie dzięki niemu. Z drugoplanowej roli zrobił prawdziwy majstersztyk, coś, czego sama nie zapomnę do końca życia. Nie jest to już szary Indianin, sługus Rangera w obcisłym kostiumie, ale ważna postać, wysuwająca się na czoło. Bez niego film byłby mdły. Tonto zmienia wszystko diametralnie o 180 stopni i jest dobrze. Jest świetnie.


Johnny na premierze jak zwykle wyglądał cudownie. Dopasowany garnitur jak najbardziej w moim typie. Wolę jak ma długie włosy, ale te... no nie idzie mu się oprzeć ;) Marzyłam, aby być na premierze w Londynie, niestety znowu nie wyszło. Ryczałam cały dzień i noc w poduszkę, napisałam z żalu niemrawy wiersz o nim, którego tu nigdy nie opublikuję i do teraz mam DEPPresję. Po prostu to dla mnie sytuacja tragiczna, że jest on tak blisko ode mnie, a jednocześnie tak daleko! Gdy jest w Ameryce lub Japonii, to rozumiem, że dzieli nas kawał świata, ale gdy sobie uświadomię, że może lecieć nade mną samolotem albo jest teraz w miejscu z fanami, gdzie i ja łatwo mogłabym się dostać, pęka mi serce.
Zaciskam wtedy pięści, próbuję się jakoś trzymać.
Inni Deppheads i przyjaciele mi w tym pomagają. I kiedyś nadejdzie ten dzień, gdy go spotkam, wiem to gdzieś tam, w głębi duszy.
Bo przecież nadchodzi kiedyś taki dzień, gdy porządny człowiek musi założyć maskę, Kemosabe.