Wczorajsza pogoda była wręcz wymarzona na plażowanie. Średnio lubię upały, piasek, który potem mam dosłownie wszędzie i zimną wodę w naszym Bałtyku, ale... Stęskniłam się za znajomymi, z którymi miałam się spotkać, ale też zauważyłam, że w tym roku nie kąpałam się w morzu w Polsce. Trzeba było temu zaradzić! :D Zwłaszcza, że miesiąc wcześniej wybraliśmy się na plażę do Sopotu, ale pogoda była paskudna. Tym razem niebo było czyste.
W tym wypadku wczoraj wstałam baaaardzo niechętnie o 8:20, zjadłam śniadanie, a tata zawiózł mnie na dworzec. A właśnie, kupił nowy motor! Honda Shadow, biała ze srebrnym, jak dla mnie bardzo ładna i pięknie brzmi. Znacznie lepsza od poprzedniej Yamahy Virago. W każdym razie kupiłam bilet i pociągiem wyruszyłam do Gdańska, gdzie miałam się spotkać z Dominiką. Ja jednak wcześniej miałam jeszcze coś do załatwienia ;)
Uwielbiam jeździć co roku na Jarmark Dominikański, zawsze było to kilka razy, wczoraj zawitałam tam dopiero drugi raz w te wakacje. Kocham chodzenie po ulicy Długiej i innych alejkach, gdzie zawsze znajdę coś ciekawego dla siebie. Wczoraj, z racji tego, że dostanę w końcu upragniony gramofon, a jarmark dzisiaj się kończy, wyruszyłam na poszukiwanie płyt winylowych. Kupiłam dwie, na jarmarku są stosunkowo tanie: La Toyi Jackson i The Temptations. Zaskoczyło mnie, gdy okazało się, że moja mama również jest fanką La Toyi (ja osobiście ją lubię głównie ze względu na to, że jest siostrą Michaela ;)). Natomiast o The Temptations dowiedziałam się z biografii MJ'a napisanej przez jego brata Jermaine. Gdy ją skończę, napiszę o niej więcej. Co jednak mnie zdziwiło, to to, że płyta zespołu nie jest czarna, ale biała. Nie wiem, czy to miał być przytyk do koloru ich skóry, ale jakoś mnie to rozbawiło. Za to natrafiłam jeszcze na prawdziwy skarb: bransoletkę ze znakiem Insygniów Śmierci!
Dotąd nigdzie żadnych nie widziałam, nie licząc oczywiście internetu. Dlatego byłam zaskoczona, gdy szłam sobie jedną z alejek, a mój wzrok napotkał znajomy symbol. Sprzedawca nawet nie wiedział, co to oznacza. Co prawda zapłaciłam za nią 15 złotych, moim zdaniem to przesada. Przecież to kawałek metalu i rzemyk! Ale, trzeba przyznać, niecodzienny kawałek metalu. Znaczek ma jeszcze u góry pętelkę, więc mogę zrobić z niego kiedyś wisiorek.
W takim dobrym nastroju spotkałam się z Dominiką i razem pojechałyśmy zatłoczonym tramwajem do Brzeźna. Było bardzo gorąco i duszno, marzyłam już tylko o morzu. Gdy dotarłyśmy na miejsce, wszyscy już czekali, więc znaleźliśmy jakieś miejsce na plaży, blisko morza i się "rozłożyliśmy". Pochwaliłam się moją nową bransoletką, jako Potterhead byłam z niej bardzo dumna. I tu się popisała Julka, która niedawno wróciła z Maroko. Według niej, to jest symbol, który przypina się na klatce piersiowej jako broszkę. Jeśli jest po lewej stronie - kobieta/dziewczyna jest wolna, jeśli po prawej - jest mężatką. Teraz się zastanawiam, czy jeśli jest po środku, to dziewczyna jest zaręczona...? Nie znalazłam nic na potwierdzenie tej "tezy", ale jest to niewątpliwie ciekawe. Dla mnie to i tak jest symbol Insygniów. I kropka.
Nie obyło się bez wejścia do morza i rzucania we mnie meduzami (jeszcze mnie popamiętają!), których było całkiem sporo w pewnych miejscach, gry w Uno i moich spalonych od słońca pleców. Mam niestety dość delikatną karnację, więc prawie co roku się spalam, głównie za granicą. W tym roku nie było wyjątku.
Do tego krzyżówki i dużo rozmów w zasadzie o niczym. Ale to czyni wakacje takimi świetnymi!
Lubicie hiszpańską muzykę? Ja bardzo. Ni w ząb nie rozumiem słowa, ale jest bardzo przyjemna dla ucha. Na plaży zrobiono nam niespodziankę - ustawiono wielki podest, muzyka grała głośno z głośników, a ludzie tańczyli wraz z animatorami! Coś pięknego, nogi strasznie mnie bolały. Ucieszyłam się ogromnie, gdy puścili hiszpańską wersję "I Just Can't Stop Loving You" Jacksona. Do tego salsa, praktycznie na okrągło. Był nawet jeden Hiszpan, który uczył nas tańczyć, chociaż niewiele rozumiałam. Ale zabawa była świetna!
Po wszystkim wybraliśmy się na świderki i zaczęliśmy się zbierać. Zaszłam z Dominiką jeszcze na chwilę do Madisona i stwierdziłam, że muszę sobie kupić czerwone spodnie w kratę w Stradivariusie :D Koniecznie, piękne są! ;)
Do domu wróciłam zmęczona, ale zadowolona. No prawie, bo miałam tak głupio odjeżdżający pociąg powrotny, że nie zdążyłam kupić biletu w kasie, a następny wyjeżdżał dopiero za dwie godziny. Wskoczyłam więc do pociągu i poszłam kupić bilet do konduktora. Normalnie bilet kosztuje mnie 6 zł z groszami, zdawałam sobie sprawę, że będzie drożej, ale myślałam, że w dyszce się zmieszczę. A facet wyskakuje mi z 14 zł! No skandal, żeby tyle doliczać! I to tylko mi, kobieta za mną miała doliczone już tylko 4 zł. To jest niesprawiedliwe! Niech nasz rząd lepiej zrobi coś z naszą polską koleją, zamiast doliczać sobie pensję lub kłócić się znowu o nieistotne sprawy! I to nie tylko z cenami biletów, ale także z warunkami, w jakich podróżujemy, a nie są to luksusy. To nawet nie jest wygoda! Następnym razem w takim wypadku wracam autobusem, wyjdzie 8 zł. Wytrzęsie mnie, ale nie dam satysfakcji darmozjadom z kolei.
A teraz na zakończenie: półtora tygodnia temu skończyłam oglądać "Dr House'a". Rzadko płaczę, naprawdę, ale to mnie wzruszyło. Nie będę spoilerować, ale jeśli się przeżyje ten cudowny serial od początku do końca, wrażenia będą niesamowite. Oglądam teraz inne, ale Gregory na zawsze zostanie w moim sercu. Choć do życia zamiast miłości, bardziej niezbędny jest tlen.
W tym wypadku wczoraj wstałam baaaardzo niechętnie o 8:20, zjadłam śniadanie, a tata zawiózł mnie na dworzec. A właśnie, kupił nowy motor! Honda Shadow, biała ze srebrnym, jak dla mnie bardzo ładna i pięknie brzmi. Znacznie lepsza od poprzedniej Yamahy Virago. W każdym razie kupiłam bilet i pociągiem wyruszyłam do Gdańska, gdzie miałam się spotkać z Dominiką. Ja jednak wcześniej miałam jeszcze coś do załatwienia ;)
Uwielbiam jeździć co roku na Jarmark Dominikański, zawsze było to kilka razy, wczoraj zawitałam tam dopiero drugi raz w te wakacje. Kocham chodzenie po ulicy Długiej i innych alejkach, gdzie zawsze znajdę coś ciekawego dla siebie. Wczoraj, z racji tego, że dostanę w końcu upragniony gramofon, a jarmark dzisiaj się kończy, wyruszyłam na poszukiwanie płyt winylowych. Kupiłam dwie, na jarmarku są stosunkowo tanie: La Toyi Jackson i The Temptations. Zaskoczyło mnie, gdy okazało się, że moja mama również jest fanką La Toyi (ja osobiście ją lubię głównie ze względu na to, że jest siostrą Michaela ;)). Natomiast o The Temptations dowiedziałam się z biografii MJ'a napisanej przez jego brata Jermaine. Gdy ją skończę, napiszę o niej więcej. Co jednak mnie zdziwiło, to to, że płyta zespołu nie jest czarna, ale biała. Nie wiem, czy to miał być przytyk do koloru ich skóry, ale jakoś mnie to rozbawiło. Za to natrafiłam jeszcze na prawdziwy skarb: bransoletkę ze znakiem Insygniów Śmierci!
Dotąd nigdzie żadnych nie widziałam, nie licząc oczywiście internetu. Dlatego byłam zaskoczona, gdy szłam sobie jedną z alejek, a mój wzrok napotkał znajomy symbol. Sprzedawca nawet nie wiedział, co to oznacza. Co prawda zapłaciłam za nią 15 złotych, moim zdaniem to przesada. Przecież to kawałek metalu i rzemyk! Ale, trzeba przyznać, niecodzienny kawałek metalu. Znaczek ma jeszcze u góry pętelkę, więc mogę zrobić z niego kiedyś wisiorek.
W takim dobrym nastroju spotkałam się z Dominiką i razem pojechałyśmy zatłoczonym tramwajem do Brzeźna. Było bardzo gorąco i duszno, marzyłam już tylko o morzu. Gdy dotarłyśmy na miejsce, wszyscy już czekali, więc znaleźliśmy jakieś miejsce na plaży, blisko morza i się "rozłożyliśmy". Pochwaliłam się moją nową bransoletką, jako Potterhead byłam z niej bardzo dumna. I tu się popisała Julka, która niedawno wróciła z Maroko. Według niej, to jest symbol, który przypina się na klatce piersiowej jako broszkę. Jeśli jest po lewej stronie - kobieta/dziewczyna jest wolna, jeśli po prawej - jest mężatką. Teraz się zastanawiam, czy jeśli jest po środku, to dziewczyna jest zaręczona...? Nie znalazłam nic na potwierdzenie tej "tezy", ale jest to niewątpliwie ciekawe. Dla mnie to i tak jest symbol Insygniów. I kropka.
Nie obyło się bez wejścia do morza i rzucania we mnie meduzami (jeszcze mnie popamiętają!), których było całkiem sporo w pewnych miejscach, gry w Uno i moich spalonych od słońca pleców. Mam niestety dość delikatną karnację, więc prawie co roku się spalam, głównie za granicą. W tym roku nie było wyjątku.
Do tego krzyżówki i dużo rozmów w zasadzie o niczym. Ale to czyni wakacje takimi świetnymi!
Lubicie hiszpańską muzykę? Ja bardzo. Ni w ząb nie rozumiem słowa, ale jest bardzo przyjemna dla ucha. Na plaży zrobiono nam niespodziankę - ustawiono wielki podest, muzyka grała głośno z głośników, a ludzie tańczyli wraz z animatorami! Coś pięknego, nogi strasznie mnie bolały. Ucieszyłam się ogromnie, gdy puścili hiszpańską wersję "I Just Can't Stop Loving You" Jacksona. Do tego salsa, praktycznie na okrągło. Był nawet jeden Hiszpan, który uczył nas tańczyć, chociaż niewiele rozumiałam. Ale zabawa była świetna!
Po wszystkim wybraliśmy się na świderki i zaczęliśmy się zbierać. Zaszłam z Dominiką jeszcze na chwilę do Madisona i stwierdziłam, że muszę sobie kupić czerwone spodnie w kratę w Stradivariusie :D Koniecznie, piękne są! ;)
Do domu wróciłam zmęczona, ale zadowolona. No prawie, bo miałam tak głupio odjeżdżający pociąg powrotny, że nie zdążyłam kupić biletu w kasie, a następny wyjeżdżał dopiero za dwie godziny. Wskoczyłam więc do pociągu i poszłam kupić bilet do konduktora. Normalnie bilet kosztuje mnie 6 zł z groszami, zdawałam sobie sprawę, że będzie drożej, ale myślałam, że w dyszce się zmieszczę. A facet wyskakuje mi z 14 zł! No skandal, żeby tyle doliczać! I to tylko mi, kobieta za mną miała doliczone już tylko 4 zł. To jest niesprawiedliwe! Niech nasz rząd lepiej zrobi coś z naszą polską koleją, zamiast doliczać sobie pensję lub kłócić się znowu o nieistotne sprawy! I to nie tylko z cenami biletów, ale także z warunkami, w jakich podróżujemy, a nie są to luksusy. To nawet nie jest wygoda! Następnym razem w takim wypadku wracam autobusem, wyjdzie 8 zł. Wytrzęsie mnie, ale nie dam satysfakcji darmozjadom z kolei.
A teraz na zakończenie: półtora tygodnia temu skończyłam oglądać "Dr House'a". Rzadko płaczę, naprawdę, ale to mnie wzruszyło. Nie będę spoilerować, ale jeśli się przeżyje ten cudowny serial od początku do końca, wrażenia będą niesamowite. Oglądam teraz inne, ale Gregory na zawsze zostanie w moim sercu. Choć do życia zamiast miłości, bardziej niezbędny jest tlen.